Strony

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Żywiołowi Nastolatkowie - Stara wersja [Rozdział 12]


Znaleźliśmy się w górnej kabinie windy, recepcjonistka właśnie odgarnęła włosy i wtedy zauważyłem jej szpiczaste uszy. Już wcześniej wydawało mi się dziwne, że wszyscy w tym mieście noszą długie blond włosy, a teraz okazało się, że wszyscy zamieszkujący Atlantydę to Elfy. Ta mistyczna nieśmiertelna rasa naprawdę istniała i to ona stworzyła całą ludzkość, tak naprawdę to Elfy były pierwsze na Ziemi. My byliśmy tylko ich gorszą okrojoną wersją. Wyszliśmy z windy, znajdowaliśmy się w kolejnym ogromnym holu na bazie okręgu było to najwyższe piętro, na środku znajdował się otwór w podłodze otoczony złotymi barierkami, z centrum tego otworu wychodził ogromny szary słup otoczony białą mgiełką sięgający sufitu, był to Dom Dusz, to tu trafiały dusze po śmierci i to one dawały energię Słońcu Atlantydy. Znajdowało się tu czworo drzwi, każde co dziewięćdziesiąt stopni. Jedne z nich to drzwi windy, my kierowaliśmy się do tych naprzeciwko. Podczas przechodzenia koło Domu Dusz dało się słyszeć cichutkie szepty, było to trochę przerażające. Natychmiast po moich plecach przepełzła gęsia skórka. Oddaliliśmy się od tego kamienia najszybciej jak to było możliwe, kto wie czy nic by nas tam nie wciągnęło. Wreszcie dotarliśmy do celu, przez to przejście w pobliżu domu dusz podróż przez ten hol wydawała się ciągnąć w nieskończoność, być może to przez sparaliżowanie strachem, albo ten słup zwyczajnie zakrzywiał czas, choć może to tylko szukanie wymówki, aby pokazać się z jak najlepszej strony nieustraszonego człowieka.
Dotarliśmy do celu, tuż za drzwiami przed którymi staliśmy znajdowała się Boska Rada która mogła oddać nam moce. Nagle wielkie złote drzwi otworzyły się ukazując naszym oczom wnętrze sali, w której znajdował się długi marmurowy blat za którym zasiadała trzynastka wielkich elfów. Włosy każdego z nich zdawały się być zrobione z innego materiału, każdy z nich odpowiadał za inny żywioł a największy z nich, który siedział w centrum i był największy skupiał w sobie wszystkie te żywioły i to on był Bogiem głównym. Dokładnie oglądnąłem każdego z Bogów, natychmiastowo można było zgadnąć który z nich przewodzi jakiej mocy. Włosy pierwszego płonęły, były jak delikatny czerwony płomień opadający na jego ramiona. Drugi z nich miał włosy przezroczyste, sztywne i twarde, lecz w piękny sposób załamujące światło jak diament. Włosy trzeciego nieustannie unosiły się i opadały w sposób nadzwyczaj delikatny, jak przy porannym wietrze. Czwarty z Bogów miał włosy ziarniste i w lekkim odcieniu pomarańczy, jak piasek pustynny. Po włosach piątego z Bogów przelatywały drobne iskry. Szósty z Bogów posiadał zwyczajne włosy, na których gdy dłużej się popatrzyło wyświetlały się obrazy z różnych zakątków świata, jak fatamorgana stworzona przez pustynny żar. Włosy siódmego wyglądały jak wodospad spadający z głowy wprost na ramiona elfa. Ósmy z nich posiadał włosy wyglądające jak kłęby dymu, czy para wodna z której stworzone są obłoki na niebie. Dziewiąty Bóg miał włosy brązowe i błotniste jak i dało zauważyć się wystające z nich korzenie jak z naszej poczciwej ziemi. Dziesiątemu Bogu na ramiona spływała powoli i mozolnie czerwona lawa, która przy kresie swej wędrówki zaczynała zastygać. Jedenasty Bóg miał włosy przezroczysto-białe kończące się jak sople lodu. Dwunasty z Bogów miał włosy zielone, jak liany a co jakiś czas wystawały z nich kwiatki. Trzynastym Bogiem był ten siedzący w centrum pomiędzy szóstym a siódmym, to on miał wszystkie możliwe moce i to jego włosy były stworzone ze wszystkich materiałów poprzednich Bogów, każda część jego fryzury była z innego materiału, uwagę przykuwały również jego oczy których tęczówki wyglądały jak stworzone ze szczerego złota, był on także ogromną postacią, podczas gdy reszta bogów była od nas dwa razy wyższa, główny Bóg był jeszcze dwa razy wyższy. Był to naprawdę przerażający widok, świadomość że stoi się przed istotą wszechmocną i nieśmiertelną napawała lękiem, potęgowała to myśl, że mógłby on zniszczyć nas wszystkich jednym ruchem ręki. Ale on tylko uśmiechnął się na nasz widok i zapytał co sprowadza grupę Europejską do Atlantydy. Rodzice po kolei zabierali głos, tłumacząc naszą sytuację i zagrożenie jakie ze sobą niesie dalszy brak mocy. Bogowie słuchali w ciszy i skupieniu wszystkich wyjaśnień, a w niektórych oczach dało się widzieć zaskoczenie, że złej stronie udało się przezwyciężyć środki bezpieczeństwa istot Boskich. Nie sądzili oni, że ludzie kiedykolwiek będą w stanie tworzyć tak niebezpieczne urządzenia i że ich środki zaradcze okażą się bezużyteczne. Jednakże pomimo tak niebezpiecznej sytuacji odmówili przywrócenia mocy uzasadniając to możliwością odkrycia tego przez złych na innych kontynentach i niespodziewane ataki. Jednak Bogowie dali nam swoje słowo, że nie zostawią tej sprawy tak jak jest i postarają się w jakiś sposób załatwić problem ze Żniwiarzem. Jedyne co nam pozostało to wrócić do bazy i czekać, aż sprawa się rozwiąże. I tak zrobiliśmy wróciliśmy do domu, do naszego pożeranego miasta. Wyszliśmy z bazy zaraz po usłyszeniu wielkiego grzmotu na powierzchni. To co ujrzeliśmy po wyjściu nas zamurowało, naprzeciwko Żniwiarza stała cała trzynastka Bogów. Przybyli tu wszyscy i to osobiście, tylko po to aby rozprawić się z kimś takim. Walka nie była długa, ani nawet ekscytująca, a to za sprawą tego, że skończyła się dosłownie po jednym ruchu ręką Boga Głównego. Jedyne co ujrzeliśmy to pył, zniszczone nano-boty i uciekającego Żniwiarza. Potem Bogowie zebrali roboty do zanalizowania ich w Atlantydzie, naprawili wszystko co zniszczył Żniwiarz, teleportowali się zapewne do Atlantydy, rozpadając się na kawałki wielkości ziarnka kukurydzy i odlatując w tej postaci w stronę nieba. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem sztukę teleportacji i miałem ochotę się jej nauczyć, może będzie nam wszystkim dane przy zbliżających się treningach. Pozytywny koniec tej sytuacji zachęcił nas do przechadzki po osiedlu jak za starych dobrych czasów. Udaliśmy się w miejsca w których stały nasze bloki, ku naszemu zdziwieniu gruzy już usunięto a w ich miejscach stały nowe, nowocześniejsze bloki. Nawet nie zauważyliśmy kiedy to wszystko zostało zbudowane. W oknach dało się zauważyć światła, czyli już ktoś tu mieszkał. Niewiarygodnie szybko to wszystko się stało – budowa, wprowadzenie się mieszkańców w niecały rok. A my nadal mieszkaliśmy w naszej bazie.
         Nadszedł nowy rok, świetna zabawa, fajerwerki i koniec wolnego. Pora do szkoły – codzienne życie. Wczesne wstanie o 5:30, umyć się, zjeść coś, spakować książki, autobus 6:30, podróż do szkoły, 8:00 w szkole – pół godziny do dzwonka, 8:30 dzwonek pierwsza lekcja Biologia, 9:20 koniec lekcji czas iść na kolejną, 9:30-10:20 Chemia,  10:30-11:20 Angielski, 11:20-12:30 Długa przerwa, 12:30-13:20 Polski, 13:30-14:20 Polski, 14:30-15:20 Historia. 15:30 autobus, 17:00 w domu, 18:00 koniec odrabiania lekcji. 18:10 Kolacja, 19:00 Troche rozrywki 20:00 spać. I tak dzień w dzień. Ten nasz tygodniowy plan zajęć:

Godziny
Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
8:30-9:20
Biologia
Polski
Matematyka
Japoński
Biologia
Wolne
9:30-10:20
Chemia
Angielski
Matematyka
Japoński
Chemia
Wolne
10:30-11:20
Angielski
Informatyka
Geografia
Historia
Polski
Wolne
11:20-12:30
DŁUGA PRZERWA
12:30-13:20
Polski
Japoński
Polski
Fizyka
Matematyka
Wolne
13:30-14:20
Polski
Japoński
Fizyka
WF
Matematyka
Wolne
14:30-15:20
Historia
 Wolne
 Wolne
WF
Angielski
Wolne
Tak, niezliczona ilość lekcji, jedynie Długie przerwy mnie rautują przed zwariowaniem. Nie żebym nie lubił szkoły ale ile można mieć lekcji. Ale to tylko dwa lata, potem przedmioty maturalne. Tylko na to czekam, wszyscy na to czekamy, każdy będzie miał trochę inny plan ale to za dwa lata, dwa lata.
Siedzimy w tej szkole i się uczymy, w tym czasie nasze rodziny walczą, po co my się uczymy! Nigdy tego nie zrozumiem, nie możemy po prostu dostawać kasy za ratowanie świata, to aż taki problem. Nie chce pracować, wole ratować świat. Jak mam się wyrywać z pracy gdy będzie atak? No niby jak, mam ciągle kłamać, to życie będzie ciężkie, bardzo ciężkie. Jako dziecko marzyłem by zostać bohaterem ratować ludzi w opałach, pomagać. Teraz widzę że to nie będzie takie proste, już nie jest, chociaż tak naprawdę my prawie nic nie robimy.  Głównie się bawimy, używamy mocy dla własnej frajdy, o żałosne, ale jesteśmy tylko nastolatkami, co mamy robić? Walczyć!? to nie dla nas, my musimy się wyszaleć, a jedyne co teraz robimy to nauka, treningi, walka. No dobra treningów na razie nie mamy, w sumie od ponad roku nie walczyliśmy, chyba łapie mnie paranoja, powinienem się gdzieś wyrwać, odpocząć od tego wszystkiego. Jakaś impreza? Nie, kiedy ja znajdę czas, kiedy my go znajdziemy. Znowu przejmuje się czasem zamiast po prostu iść się zabawić, chyba źle ze mną. Pogadam z innymi.
         Postanowiliśmy się rozerwać wszyscy, idziemy na imprezę, do jakiegoś klubu. Starsi się zgodzili – o dziwo. Mam ochotę się nachlać i to mocno. Nie wracamy na noc do domu nie ma mowy.
-Chodźcie tam – powiedziała Ola, podeszliśmy do stolika, to był raczej box, dawał dużo prywatności. Usiedliśmy razem. Spytałem się co kto chce i poszedłem zamówić do baru. Dziewczyny wzięły po tropikalnym drinku, ja z Dawidem też wzięliśmy drinki ale mocniejsze „Krwawy Pomiot”, mam nadzieje że naprawdę mną miotnie. Wróciłem z zamówieniem, drinki dziewczyn były błękitne, za to nasze naprawdę miały krwisty kolor. Podano nam je w 0,4 litrowych szklankach, powykręcane słomki, cytryna na brzegu. Drink był naprawdę mocny, pełno alkoholu, sok pomidorowy i nutka chili. Były bardzo mocne i smaczne. Wypiliśmy jeszcze parę kolejek, śmialiśmy się gadaliśmy o głupotach, byliśmy naprawdę upici. Mieliśmy trochę kasy, w kocu mieszkaliśmy w bazie, nie płaciliśmy za mieszkanie rachunki, dorośli dawali nam większe kieszonkowe. Zaczęliśmy się zbierać, jest już 4 nad ranem. Po wyjściu udaliśmy się do bazy, całkiem zapomnieliśmy o naszym systemie transportowym i tłukliśmy się komunikacją miejską. Na szczęście metro o tej porze kursuje i jest całkiem puste. Udaliśmy się na nasze osiedle, doszliśmy do bazy. Poszliśmy od razu spać, nie mieliśmy sił na jakiekolwiek inne posunięcia. Obudziłem się, spojrzałem na zegarek – 13:00. Wspaniale od 8:30 mam lekcje, pierwsza nieobecność od początku roku. Poszedłem się umyć, inni chyba jeszcze nie wstali, no cóż jestem pierwszy, mogło być gorzej. Wchodzę do głównego pomieszczenia, widzę Malwinę, czyli nie wstałem pierwszy. Dowiedziałem się, że reszta śpi, no cóż cała piątka olewa szkołę. Trudno nie tylko tym się żyje.
         Nadszedł kwiecień, zaczęła się wiosna, słonko grzało, termometr wskazywał 25 stopni. Jeszcze dwa miesiące i wakacje, upragnione wolne. Przedmioty na razie ustawione na piątki. Wszystko idzie w dobrym kierunku, no może poza jednym. Kolejny atak i to w weekend, dudnienie, alarm w bazie. Rodzina Kamila przybyła. Wybiegliśmy na zewnątrz, była ich czternastka w tym piątka dzieciaków, tak jak u nas. Specjalnie tak przybyli. Kamil też tu był, walka zaczęła się natychmiast. Rzucił się na mnie jakiś czarnowłosy dzieciak, Kamil walczył z Dawidem. Musiałem szybko rozprawić się z moim wrogiem i mu pomóc Dawidowi. Wzbiłem się najwyżej jak mogłem zanim tamten mnie dogonił. Byliśmy w chmurach, doskonały teren dla mnie, chmury złożone z drobinek wody. Wygraną miałem w kieszeni. Musiałem się skupić, potrzebowałem chwili, miałem ją różniący nas dystans dawał mi przewagę. Wyciągnąłem z chmur każdą drobinę wody i skupiłem je za sobą. On był coraz bliżej, nie widziałem co dzieje się z resztą. Czarnowłosy był już prawie przy mnie, to był jego wielki błąd, z wody skupionej za mną wystrzeliły kolce tak jak tego chciałem i co widzę, krew tak czerwona ciecz plamiąca moją wodę, krew która jest moja. Zranił mnie, w moim lewym barku tkwił czarny cienki kolec, wystawał z mojej własnej wody, ale jak. Straciłem skupienie cała woda runęła w dół. Wściekłem się, wystrzeliłem z rąk olbrzymie masy wody, lała się hektolitrami, a on wisiał w miejscu. Nie robiło to na nim wrażenia. Otoczył się z każdej strony jakimś czarnym dymem przez który moja woda nie mogła się przebić, roztrzaskiwała się jak o klif. Zaprzestałem ataku gdy zauważyłem, że od prawej strony ten dym zbliża się do mnie. Zanurkowałem w dół, mknąłem najszybciej jak potrafiłem, a ten dym za mną. Był coraz bliżej, postanowiłem przyśpieszyć, wytworzyłem strumień wody z nóg, podziałało jak silnik odrzutowca. Dym został daleko w tyle. Na chwile się zatrzymałem, po chwili on był blisko mnie, zaczął atak tym dziwnym dymem. Jedną rękę wygiąłem za plecy i wytworzyłem strumień wody, dzięki temu zacząłem się obracać z ogromną prędkością, potem wytwarzałem wodę z całego ciała używając każdego otworu mocy w ciele. Wytworzyło to wkoło mnie wodną bańkę o którą rozbił się ten jego dym. Ale nie mogłem tak wiecznie się bronić. Zużywałem ogromne ilości energii. Jeszcze chwila i wyczerpał bym cały jej zapas. Potrzebowałem miejsca gdzie nie musiał bym tworzyć wody, jeziora. Tam się udałem, tworząc wodę w nogach użyłem jej jak poprzednio do odrzutu i wyleciałem z własnej bańki mknąc w stronę pobliskiego jeziora. Dotarłem na miejsce w ostatniej chwili gdyż zostały mi minimalne ilości mocy. Byłem wyczerpany, a przeciwnik był kilka metrów ode mnie. Ale teraz miałem masy wody do wykorzystania. Poderwałem całą wodę z jeziora w powietrze, cała ta masa wody była tuż nad moją głową. Znów chciałem użyć kolców i tak zrobiłem. Było ich dokładnie 58, każdy wycelowany w przeciwnika. Zaatakowałem go ze wszystkich stron, a on znowu użył tej tarczy z dymu. Otoczyłem go tą wodą, uwięziłem w niej. Nagle cała ta woda zamarzła więżąc mojego wroga całkowicie. To był Dawid który zimnym podmuchem zamroził całą wodą, w samą porę. Sam nie dał bym rady. Kamil z resztą rodziny uciekł, poza tym uwięzionym w lodzie. Nie dałem już rady utrzymywać tej masy wody, do tego skutej lodem. Całość umieściłem z powrotem w korycie jeziora. A potem zemdlałem z przemęczenia.
         Ocknąłem się po dwóch dniach, miałem zabandażowane ramie. Reszta była w lepszym stanie. A ten z lodu, jego rodzina go teleportowała, czyli zwiał. Znowu zostaliśmy z niczym. Udałem się do pomieszczeń treningowych, ramie strasznie mnie bolało ale ja chciałem ćwiczyć. Pracowałem wiele godzin, to i tak chyba nic nie dało. Nie mam innych pomysłów niż kolce wodne. Poza tym co można zrobić wodą, umyć kogoś. Bezsensowna moc, inni mieli lepsze. Tymi treningami przeciążyłem ramię. Zaczęła mi lecieć krew, nawet nie zauważyłem kiedy. Chyba wyleciało jej naprawdę dużo, bo zaczęło mi się kręcić w głowie. Zignorowałem to, poszedłem na górę, chyba zostawiłem krwawy ślad bo ktoś za mną przyszedł drąc się że krwawię. Zmienili mi opatrunek, super teraz jeszcze trzeba mnie niańczyć.
         Wyzdrowiałem a my skończyliśmy pierwszą klasę. Nikt w to nie wątpił, że zdamy z najlepszymi wynikami i tak się stało. Teraz czekały nas dwa miesiące wakacji. Udaliśmy się w stronę bazy, byliśmy już na polanie gdy zauważyliśmy plac budowy. Naprzeciwko wejścia do naszej bazy trwała budowa. Budowa jak się w bazie okazało naszego domu. Dorośli postanowili wyciągnąć oszczędności i zbudować dom utrzymany w standardach naszej bazy. Cały dom będzie utrzymany w jej stylu, będzie miał najnowocześniejsze zabezpieczenie i bariery ochronne. I będzie zasilany tak jak nasza baza. Już nie mogłem się doczekać by ujrzeć skończony budynek. Nasz własny dom jednorodzinny – w którym zamieszka pięć rodzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy