Znaleźliśmy się w górnej kabinie windy, recepcjonistka
właśnie odgarnęła włosy i wtedy zauważyłem jej szpiczaste uszy. Już wcześniej
wydawało mi się dziwne, że wszyscy w tym mieście noszą długie blond włosy, a
teraz okazało się, że wszyscy zamieszkujący Atlantydę to Elfy. Ta mistyczna
nieśmiertelna rasa naprawdę istniała i to ona stworzyła całą ludzkość, tak
naprawdę to Elfy były pierwsze na Ziemi. My byliśmy tylko ich gorszą okrojoną
wersją. Wyszliśmy z windy, znajdowaliśmy się w kolejnym ogromnym holu na bazie
okręgu było to najwyższe piętro, na środku znajdował się otwór w podłodze
otoczony złotymi barierkami, z centrum tego otworu wychodził ogromny szary słup
otoczony białą mgiełką sięgający sufitu, był to Dom Dusz, to tu trafiały dusze
po śmierci i to one dawały energię Słońcu Atlantydy. Znajdowało się tu czworo
drzwi, każde co dziewięćdziesiąt stopni. Jedne z nich to drzwi windy, my
kierowaliśmy się do tych naprzeciwko. Podczas przechodzenia koło Domu Dusz dało
się słyszeć cichutkie szepty, było to trochę przerażające. Natychmiast po moich
plecach przepełzła gęsia skórka. Oddaliliśmy się od tego kamienia najszybciej
jak to było możliwe, kto wie czy nic by nas tam nie wciągnęło. Wreszcie
dotarliśmy do celu, przez to przejście w pobliżu domu dusz podróż przez ten hol
wydawała się ciągnąć w nieskończoność, być może to przez sparaliżowanie
strachem, albo ten słup zwyczajnie zakrzywiał czas, choć może to tylko szukanie
wymówki, aby pokazać się z jak najlepszej strony nieustraszonego człowieka.
Dotarliśmy do celu, tuż za drzwiami przed
którymi staliśmy znajdowała się Boska Rada która mogła oddać nam moce. Nagle
wielkie złote drzwi otworzyły się ukazując naszym oczom wnętrze sali, w której
znajdował się długi marmurowy blat za którym zasiadała trzynastka wielkich
elfów. Włosy każdego z nich zdawały się być zrobione z innego materiału, każdy
z nich odpowiadał za inny żywioł a największy z nich, który siedział w centrum
i był największy skupiał w sobie wszystkie te żywioły i to on był Bogiem
głównym. Dokładnie oglądnąłem każdego z Bogów, natychmiastowo można było
zgadnąć który z nich przewodzi jakiej mocy. Włosy pierwszego płonęły, były jak
delikatny czerwony płomień opadający na jego ramiona. Drugi z nich miał włosy
przezroczyste, sztywne i twarde, lecz w piękny sposób załamujące światło jak
diament. Włosy trzeciego nieustannie unosiły się i opadały w sposób nadzwyczaj
delikatny, jak przy porannym wietrze. Czwarty z Bogów miał włosy ziarniste i w
lekkim odcieniu pomarańczy, jak piasek pustynny. Po włosach piątego z Bogów
przelatywały drobne iskry. Szósty z Bogów posiadał zwyczajne włosy, na których
gdy dłużej się popatrzyło wyświetlały się obrazy z różnych zakątków świata, jak
fatamorgana stworzona przez pustynny żar. Włosy siódmego wyglądały jak wodospad
spadający z głowy wprost na ramiona elfa. Ósmy z nich posiadał włosy
wyglądające jak kłęby dymu, czy para wodna z której stworzone są obłoki na
niebie. Dziewiąty Bóg miał włosy brązowe i błotniste jak i dało zauważyć się
wystające z nich korzenie jak z naszej poczciwej ziemi. Dziesiątemu Bogu na
ramiona spływała powoli i mozolnie czerwona lawa, która przy kresie swej
wędrówki zaczynała zastygać. Jedenasty Bóg miał włosy przezroczysto-białe
kończące się jak sople lodu. Dwunasty z Bogów miał włosy zielone, jak liany a
co jakiś czas wystawały z nich kwiatki. Trzynastym Bogiem był ten siedzący w
centrum pomiędzy szóstym a siódmym, to on miał wszystkie możliwe moce i to jego
włosy były stworzone ze wszystkich materiałów poprzednich Bogów, każda część
jego fryzury była z innego materiału, uwagę przykuwały również jego oczy
których tęczówki wyglądały jak stworzone ze szczerego złota, był on także
ogromną postacią, podczas gdy reszta bogów była od nas dwa razy wyższa, główny
Bóg był jeszcze dwa razy wyższy. Był to naprawdę przerażający widok, świadomość
że stoi się przed istotą wszechmocną i nieśmiertelną napawała lękiem,
potęgowała to myśl, że mógłby on zniszczyć nas wszystkich jednym ruchem ręki.
Ale on tylko uśmiechnął się na nasz widok i zapytał co sprowadza grupę
Europejską do Atlantydy. Rodzice po kolei zabierali głos, tłumacząc naszą
sytuację i zagrożenie jakie ze sobą niesie dalszy brak mocy. Bogowie słuchali w
ciszy i skupieniu wszystkich wyjaśnień, a w niektórych oczach dało się widzieć
zaskoczenie, że złej stronie udało się przezwyciężyć środki bezpieczeństwa
istot Boskich. Nie sądzili oni, że ludzie kiedykolwiek będą w stanie tworzyć
tak niebezpieczne urządzenia i że ich środki zaradcze okażą się bezużyteczne.
Jednakże pomimo tak niebezpiecznej sytuacji odmówili przywrócenia mocy
uzasadniając to możliwością odkrycia tego przez złych na innych kontynentach i
niespodziewane ataki. Jednak Bogowie dali nam swoje słowo, że nie zostawią tej
sprawy tak jak jest i postarają się w jakiś sposób załatwić problem ze
Żniwiarzem. Jedyne co nam pozostało to wrócić do bazy i czekać, aż sprawa się
rozwiąże. I tak zrobiliśmy wróciliśmy do domu, do naszego pożeranego miasta.
Wyszliśmy z bazy zaraz po usłyszeniu wielkiego grzmotu na powierzchni. To co
ujrzeliśmy po wyjściu nas zamurowało, naprzeciwko Żniwiarza stała cała
trzynastka Bogów. Przybyli tu wszyscy i to osobiście, tylko po to aby rozprawić
się z kimś takim. Walka nie była długa, ani nawet ekscytująca, a to za sprawą
tego, że skończyła się dosłownie po jednym ruchu ręką Boga Głównego. Jedyne co
ujrzeliśmy to pył, zniszczone nano-boty i uciekającego Żniwiarza. Potem Bogowie
zebrali roboty do zanalizowania ich w Atlantydzie, naprawili wszystko co
zniszczył Żniwiarz, teleportowali się zapewne do Atlantydy, rozpadając się na
kawałki wielkości ziarnka kukurydzy i odlatując w tej postaci w stronę nieba.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem sztukę teleportacji i miałem ochotę się jej
nauczyć, może będzie nam wszystkim dane przy zbliżających się treningach. Pozytywny
koniec tej sytuacji zachęcił nas do przechadzki po osiedlu jak za starych
dobrych czasów. Udaliśmy się w miejsca w których stały nasze bloki, ku naszemu
zdziwieniu gruzy już usunięto a w ich miejscach stały nowe, nowocześniejsze
bloki. Nawet nie zauważyliśmy kiedy to wszystko zostało zbudowane. W oknach
dało się zauważyć światła, czyli już ktoś tu mieszkał. Niewiarygodnie szybko to
wszystko się stało – budowa, wprowadzenie się mieszkańców w niecały rok. A my
nadal mieszkaliśmy w naszej bazie.
Nadszedł
nowy rok, świetna zabawa, fajerwerki i koniec wolnego. Pora do szkoły – codzienne
życie. Wczesne wstanie o 5:30, umyć się, zjeść coś, spakować książki, autobus
6:30, podróż do szkoły, 8:00 w szkole – pół godziny do dzwonka, 8:30 dzwonek
pierwsza lekcja Biologia, 9:20 koniec lekcji czas iść na kolejną, 9:30-10:20
Chemia, 10:30-11:20 Angielski,
11:20-12:30 Długa przerwa, 12:30-13:20 Polski, 13:30-14:20 Polski, 14:30-15:20
Historia. 15:30 autobus, 17:00 w domu, 18:00 koniec odrabiania lekcji. 18:10
Kolacja, 19:00 Troche rozrywki 20:00 spać. I tak dzień w dzień. Ten nasz
tygodniowy plan zajęć:
Godziny
|
Poniedziałek
|
Wtorek
|
Środa
|
Czwartek
|
Piątek
|
Sobota
|
8:30-9:20
|
Biologia
|
Polski
|
Matematyka
|
Japoński
|
Biologia
|
Wolne
|
9:30-10:20
|
Chemia
|
Angielski
|
Matematyka
|
Japoński
|
Chemia
|
Wolne
|
10:30-11:20
|
Angielski
|
Informatyka
|
Geografia
|
Historia
|
Polski
|
Wolne
|
11:20-12:30
|
DŁUGA PRZERWA
|
|||||
12:30-13:20
|
Polski
|
Japoński
|
Polski
|
Fizyka
|
Matematyka
|
Wolne
|
13:30-14:20
|
Polski
|
Japoński
|
Fizyka
|
WF
|
Matematyka
|
Wolne
|
14:30-15:20
|
Historia
|
Wolne
|
Wolne
|
WF
|
Angielski
|
Wolne
|
Tak, niezliczona ilość lekcji, jedynie
Długie przerwy mnie rautują przed zwariowaniem. Nie żebym nie lubił szkoły ale
ile można mieć lekcji. Ale to tylko dwa lata, potem przedmioty maturalne. Tylko
na to czekam, wszyscy na to czekamy, każdy będzie miał trochę inny plan ale to
za dwa lata, dwa lata.
Siedzimy w tej szkole i się uczymy, w tym
czasie nasze rodziny walczą, po co my się uczymy! Nigdy tego nie zrozumiem, nie
możemy po prostu dostawać kasy za ratowanie świata, to aż taki problem. Nie
chce pracować, wole ratować świat. Jak mam się wyrywać z pracy gdy będzie atak?
No niby jak, mam ciągle kłamać, to życie będzie ciężkie, bardzo ciężkie. Jako
dziecko marzyłem by zostać bohaterem ratować ludzi w opałach, pomagać. Teraz
widzę że to nie będzie takie proste, już nie jest, chociaż tak naprawdę my
prawie nic nie robimy. Głównie się
bawimy, używamy mocy dla własnej frajdy, o żałosne, ale jesteśmy tylko
nastolatkami, co mamy robić? Walczyć!? to nie dla nas, my musimy się wyszaleć,
a jedyne co teraz robimy to nauka, treningi, walka. No dobra treningów na razie
nie mamy, w sumie od ponad roku nie walczyliśmy, chyba łapie mnie paranoja,
powinienem się gdzieś wyrwać, odpocząć od tego wszystkiego. Jakaś impreza? Nie,
kiedy ja znajdę czas, kiedy my go znajdziemy. Znowu przejmuje się czasem
zamiast po prostu iść się zabawić, chyba źle ze mną. Pogadam z innymi.
Postanowiliśmy
się rozerwać wszyscy, idziemy na imprezę, do jakiegoś klubu. Starsi się
zgodzili – o dziwo. Mam ochotę się nachlać i to mocno. Nie wracamy na noc do
domu nie ma mowy.
-Chodźcie tam – powiedziała Ola,
podeszliśmy do stolika, to był raczej box, dawał dużo prywatności. Usiedliśmy
razem. Spytałem się co kto chce i poszedłem zamówić do baru. Dziewczyny wzięły
po tropikalnym drinku, ja z Dawidem też wzięliśmy drinki ale mocniejsze „Krwawy
Pomiot”, mam nadzieje że naprawdę mną miotnie. Wróciłem z zamówieniem, drinki
dziewczyn były błękitne, za to nasze naprawdę miały krwisty kolor. Podano nam
je w 0,4 litrowych szklankach, powykręcane słomki, cytryna na brzegu. Drink był
naprawdę mocny, pełno alkoholu, sok pomidorowy i nutka chili. Były bardzo mocne
i smaczne. Wypiliśmy jeszcze parę kolejek, śmialiśmy się gadaliśmy o głupotach,
byliśmy naprawdę upici. Mieliśmy trochę kasy, w kocu mieszkaliśmy w bazie, nie
płaciliśmy za mieszkanie rachunki, dorośli dawali nam większe kieszonkowe.
Zaczęliśmy się zbierać, jest już 4 nad ranem. Po wyjściu udaliśmy się do bazy,
całkiem zapomnieliśmy o naszym systemie transportowym i tłukliśmy się
komunikacją miejską. Na szczęście metro o tej porze kursuje i jest całkiem
puste. Udaliśmy się na nasze osiedle, doszliśmy do bazy. Poszliśmy od razu spać,
nie mieliśmy sił na jakiekolwiek inne posunięcia. Obudziłem się, spojrzałem na
zegarek – 13:00. Wspaniale od 8:30 mam lekcje, pierwsza nieobecność od początku
roku. Poszedłem się umyć, inni chyba jeszcze nie wstali, no cóż jestem
pierwszy, mogło być gorzej. Wchodzę do głównego pomieszczenia, widzę Malwinę,
czyli nie wstałem pierwszy. Dowiedziałem się, że reszta śpi, no cóż cała piątka
olewa szkołę. Trudno nie tylko tym się żyje.
Nadszedł
kwiecień, zaczęła się wiosna, słonko grzało, termometr wskazywał 25 stopni.
Jeszcze dwa miesiące i wakacje, upragnione wolne. Przedmioty na razie ustawione
na piątki. Wszystko idzie w dobrym kierunku, no może poza jednym. Kolejny atak
i to w weekend, dudnienie, alarm w bazie. Rodzina Kamila przybyła. Wybiegliśmy
na zewnątrz, była ich czternastka w tym piątka dzieciaków, tak jak u nas.
Specjalnie tak przybyli. Kamil też tu był, walka zaczęła się natychmiast. Rzucił
się na mnie jakiś czarnowłosy dzieciak, Kamil walczył z Dawidem. Musiałem
szybko rozprawić się z moim wrogiem i mu pomóc Dawidowi. Wzbiłem się najwyżej
jak mogłem zanim tamten mnie dogonił. Byliśmy w chmurach, doskonały teren dla
mnie, chmury złożone z drobinek wody. Wygraną miałem w kieszeni. Musiałem się
skupić, potrzebowałem chwili, miałem ją różniący nas dystans dawał mi przewagę.
Wyciągnąłem z chmur każdą drobinę wody i skupiłem je za sobą. On był coraz
bliżej, nie widziałem co dzieje się z resztą. Czarnowłosy był już prawie przy
mnie, to był jego wielki błąd, z wody skupionej za mną wystrzeliły kolce tak
jak tego chciałem i co widzę, krew tak czerwona ciecz plamiąca moją wodę, krew
która jest moja. Zranił mnie, w moim lewym barku tkwił czarny cienki kolec,
wystawał z mojej własnej wody, ale jak. Straciłem skupienie cała woda runęła w
dół. Wściekłem się, wystrzeliłem z rąk olbrzymie masy wody, lała się
hektolitrami, a on wisiał w miejscu. Nie robiło to na nim wrażenia. Otoczył się
z każdej strony jakimś czarnym dymem przez który moja woda nie mogła się
przebić, roztrzaskiwała się jak o klif. Zaprzestałem ataku gdy zauważyłem, że
od prawej strony ten dym zbliża się do mnie. Zanurkowałem w dół, mknąłem
najszybciej jak potrafiłem, a ten dym za mną. Był coraz bliżej, postanowiłem
przyśpieszyć, wytworzyłem strumień wody z nóg, podziałało jak silnik odrzutowca.
Dym został daleko w tyle. Na chwile się zatrzymałem, po chwili on był blisko
mnie, zaczął atak tym dziwnym dymem. Jedną rękę wygiąłem za plecy i wytworzyłem
strumień wody, dzięki temu zacząłem się obracać z ogromną prędkością, potem wytwarzałem
wodę z całego ciała używając każdego otworu mocy w ciele. Wytworzyło to wkoło
mnie wodną bańkę o którą rozbił się ten jego dym. Ale nie mogłem tak wiecznie się
bronić. Zużywałem ogromne ilości energii. Jeszcze chwila i wyczerpał bym cały
jej zapas. Potrzebowałem miejsca gdzie nie musiał bym tworzyć wody, jeziora. Tam
się udałem, tworząc wodę w nogach użyłem jej jak poprzednio do odrzutu i
wyleciałem z własnej bańki mknąc w stronę pobliskiego jeziora. Dotarłem na
miejsce w ostatniej chwili gdyż zostały mi minimalne ilości mocy. Byłem
wyczerpany, a przeciwnik był kilka metrów ode mnie. Ale teraz miałem masy wody
do wykorzystania. Poderwałem całą wodę z jeziora w powietrze, cała ta masa wody
była tuż nad moją głową. Znów chciałem użyć kolców i tak zrobiłem. Było ich
dokładnie 58, każdy wycelowany w przeciwnika. Zaatakowałem go ze wszystkich
stron, a on znowu użył tej tarczy z dymu. Otoczyłem go tą wodą, uwięziłem w
niej. Nagle cała ta woda zamarzła więżąc mojego wroga całkowicie. To był Dawid
który zimnym podmuchem zamroził całą wodą, w samą porę. Sam nie dał bym rady.
Kamil z resztą rodziny uciekł, poza tym uwięzionym w lodzie. Nie dałem już rady
utrzymywać tej masy wody, do tego skutej lodem. Całość umieściłem z powrotem w
korycie jeziora. A potem zemdlałem z przemęczenia.
Ocknąłem
się po dwóch dniach, miałem zabandażowane ramie. Reszta była w lepszym stanie.
A ten z lodu, jego rodzina go teleportowała, czyli zwiał. Znowu zostaliśmy z
niczym. Udałem się do pomieszczeń treningowych, ramie strasznie mnie bolało ale
ja chciałem ćwiczyć. Pracowałem wiele godzin, to i tak chyba nic nie dało. Nie
mam innych pomysłów niż kolce wodne. Poza tym co można zrobić wodą, umyć kogoś.
Bezsensowna moc, inni mieli lepsze. Tymi treningami przeciążyłem ramię. Zaczęła
mi lecieć krew, nawet nie zauważyłem kiedy. Chyba wyleciało jej naprawdę dużo,
bo zaczęło mi się kręcić w głowie. Zignorowałem to, poszedłem na górę, chyba
zostawiłem krwawy ślad bo ktoś za mną przyszedł drąc się że krwawię. Zmienili
mi opatrunek, super teraz jeszcze trzeba mnie niańczyć.
Wyzdrowiałem
a my skończyliśmy pierwszą klasę. Nikt w to nie wątpił, że zdamy z najlepszymi
wynikami i tak się stało. Teraz czekały nas dwa miesiące wakacji. Udaliśmy się
w stronę bazy, byliśmy już na polanie gdy zauważyliśmy plac budowy. Naprzeciwko
wejścia do naszej bazy trwała budowa. Budowa jak się w bazie okazało naszego
domu. Dorośli postanowili wyciągnąć oszczędności i zbudować dom utrzymany w
standardach naszej bazy. Cały dom będzie utrzymany w jej stylu, będzie miał
najnowocześniejsze zabezpieczenie i bariery ochronne. I będzie zasilany tak jak
nasza baza. Już nie mogłem się doczekać by ujrzeć skończony budynek. Nasz
własny dom jednorodzinny – w którym zamieszka pięć rodzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz