Luty nadszedł szybko i przywitał nas mroźną atmosferą, było zimniej niż w styczniu, a zbliżały się ferie. Nasz odpoczynek od szkoły zapowiadał się na niezbyt dobry na chodzenie po dworze. Przez pierwszy tydzień wcale nie wychodziliśmy na zewnątrz, ale spotykaliśmy się w naszej ukochanej bazie. Podczas gdy na zewnątrz mróz szczypał ludziom policzki my siedzieliśmy w cieplutkiej bazie opowiadając kawały, pijąc gorącą czekoladę i rozmawiając o pierdołach. Podczas drugiego tygodnia pogoda uspokoiła się zrobiło się cieplej, czasem nawet wyjrzało słoneczko. Wtedy postanowiliśmy pochodzić trochę po okolicy. Zajrzeliśmy do lasku niedaleko polany, którym można było dojść do skutego o tej porze roku lodem jeziora. Przechadzaliśmy się po lasku liściastym, w którym nagie konary drzew potrafiły przyprawić o dreszcze. Przechadzając się tak przez malutką szparkę w tych wszystkich konarach drzew ujrzałem niebo a na nim szybko poruszający się obiekt pozostawiający za sobą czarny dym, potem już wszyscy ujrzeliśmy jeszcze cztery takie obiekty, leciały w stronę naszych domów. Pomyśleliśmy, że to jacyś nasi wrogowie, natychmiast pobiegliśmy do domu, ze zdenerwowania zupełnie zapominając o zdolności latania. Najbliżej był dom Malwiny pobiegliśmy tam natychmiast, widok który ujrzeliśmy był przerażający, cały blok Malwiny był zniszczony, wszędzie porozrzucane były kawałki betonu, okna porozbijane szyby, czasem nawet natrafiło się na zwłoki któregoś z sąsiadów. Paru z nich miało pourywane głowy, ręce, nogi, a czasem nawet nie dało się określić jaką część ciała się ogląda. Wszędzie rozlane było mnóstwo krwi. Przerażeni tym widokiem udaliśmy się do własnych domów. Ja miałem parę metrów, zawsze gdy stałem pod blokiem Malwiny dało się zauważyć mój i Dawida blok. Mieszkaliśmy w jednej klatce znaliśmy się od dzieciństwa, a teraz nasz blok był niewidoczny, już wiedzieliśmy dlaczego, bo stało się z nim to samo co z blokiem naszej przyjaciółki. Pobiegliśmy z Dawidem pod blok, reszta która miała trochę dalej poleciała, na miejscu ujrzeliśmy te samą scenę co pod blokiem koleżanki. Blok był kompletnie zniszczony a zwłoki porozrzucane po najbliższej okolicy. Na wielu twarzach naszych sąsiadów dało się zauważyć wielkie przerażenie. Po chwili usłyszeliśmy pojękiwanie dochodzące z za jednego kawałka gruzu, podeszliśmy tam. To byli moi dziadkowie a kawałek dalej rodzice Dawida. Pomogliśmy im wstać, cieszyliśmy się, że nic im nie jest. Zasypaliśmy ich gradem pytań ale oni chcieli tylko odpocząć, domu już nie mieliśmy, a w nim było wszystko, jedynym rozwiązaniem była baza, tyle że tunele w naszych domach też zostały zniszczone podczas tego ataku. Pozostało nam jedynie powolne odprowadzenie dorosłych do najbliższego tunelu, na szczęście rodzice znali położenie wszystkich i okazało się, że nie musimy iść aż do drzewa na polanie. Bo najbliższe wejście znajdowało się w śmietniku niedaleko naszego bloku. Podeszliśmy tam otworzyliśmy bramkę do środka kamieniem i udaliśmy się do tunelu który wysunął się z podłoża w głębi śmietnika. Udaliśmy się tunelami do głównej hali bazy inni też już tam byli, lub pojawili się chwile po nas. Niestety okazało się, że za ten atak odpowiada rodzina Kamila i on też brał w niej udział (prowadził atak na dom Oli). To była straszna wiadomość bo okazało się, że jednak będziemy musieli z nim walczyć. Atmosfera była bardzo napięta. Nie mieliśmy domów, my byliśmy niegotowi do walki, a nasi rodzice niezdolni. Mogliśmy jedynie ukrywać się w bazie i czekać na ozdrowienie rodziców. Nie mieliśmy innego wyboru jak nadal uczęszczać po feriach do szkoły. Na szczęście Kamil się w niej nie pokazywał. Po powrotach ze szkoły pomagaliśmy rodzicom. Ich zdrowienie trwało już cztery tygodnie. Była połowa Marca, powoli robiło się ciepło śnieg topniał, ptaszki na nowo ćwierkały. Rodzice wreszcie wyzdrowieli mogliśmy zabrać się do treningów. Miały to być ciężkie treningi, mianowicie łączenia naszych żywiołów. Wymagało to ogromnej współpracy i świetnego zgrania. Na szczęście znaliśmy się już parę lat i byliśmy dość zgrani, ale łączenie żywiołów. Trzeba było do tego maksymalnego skupienia. Niektóre żywioły do siebie nie pasowały więc nie trenowaliśmy z każdym. Niektóre nie wymagały ogromnego zgrania. Najwięcej kombinacji miałem ja bo musiałem trenować z każdą osobą. Niektóre z połączonych żywiołów były proste i od tych rozpocząłem trening. Najłatwiej było z Malwiną i to ona była moją pierwszą partnerką, równolegle z nami mieli ćwiczyć Ola z Kasią. Trening miał się odbyć w sali treningowej, moja babcia przyłożyła swój kamień do komputera zeskanowała kciuk, wstukała coś na klawiaturze i na samym środku głównego pomieszczenia z ziemi wysunęła się winda. Tym razem była to zwyczajna winda, no może z jedną różnicą zamiast przycisków było prostokątne wgłębienie w jej wnętrzu. Wszyscy wsiedliśmy do środka, kabina była duża. Wszyscy bez problemu się zmieściliśmy. Babcia wykonała standardowe czynności z kamieniem po których wysunął się panel z dotykowym ekranem. Babcia kilka razy coś wstukała i już zjeżdżaliśmy w dół. Gdy się zatrzymaliśmy ujrzeliśmy długi tunel w którym było jedenaście przejść do kolejnych pomieszczeń. Za każdymi z drzwiami znajdowało się jedno pomieszczeń treningowych. My wykorzystaliśmy to na samym końcu. Było największe, dzięki czemu mogły tu trenować dwie pary. Rozpoczęliśmy trening. Mój trening z Malwiną był prosty bo miała ona jedynie wzmocnić moją moc, musiała do mojej wody dodać swoją elektryczność dzięki czemu moje ataki miały stać się silniejsze. Zadanie dla mnie było proste, generować jakieś obiekty z wody i utrzymywać je nad podłogą, w tym czasie Malwina miała dodać do mojej wody swojej elektryczności i tu sprawa się komplikowała, bo musiała ona sobie wyobrazić jak jej elektryczność miesza się z moją wodą. Początkowe próby były kompletną porażką. Za każdym razem gdy Malwina trafił w moją wodę ta traciła swój kształt ja traciłem kontrolę i wyglądało to jakby woda eksplodowała. Byliśmy już cali przemoczeni. W końcu po czterech godzinach morderczego treningu coś się udało. Przez chwilę moja woda była naładowana elektrycznością, ale wtedy Malwina zapominając o tym, że przed straceniem koncentracji powinna przestać ładować wodę elektrycznością, robiła to nadal i woda znów wybuchła, ale udało nam się i gdyby nie dekoncentracja Malwiny wszystko było by świetnie. Następna próba wyszła nam świetnie kolejne także mogliśmy zakończyć trening ze sobą. Malwina poszła do innej sali trenować własny żywioł ze swoją matką. A mnie czekały jeszcze treningi z trzema osobami. Trening Oli z Kasią polegał już na połączeniu żywiołów i stworzeniu nowego a mianowicie lawy. Jest to jeden z dwóch najfajniejszych łączonych żywiołów. Ich trening polegał na tym na czym teraz miał polegać mój. Miałem trenować z Dawidem (uważałem, że szybko nam pójdzie bo byliśmy bardzo zżyci, znaliśmy się w końcu od niemowlęctwa). W naszym treningu mieliśmy stworzyć żywioł lodu to właśnie ten drugi najfajniejszy żywioł. Dawid umiał już zamrażać wodę zimnym podmuchem ale to miało być coś innego. Mieliśmy od razu stworzyć lód. Zdanie było takie: złapać się za ręce bliżej siebie, te zewnętrzne trzeba było mieć wysunięte przed siebie i skierowane w stronę ręki wewnętrznej w taki sposób aby twoja dłoń stykała się z dłoniom „partnera” i tworzyły kąt dziewięćdziesięciu stopni. Podczas gdy trzymaliśmy swoje ręce nasze żywiołowe energie które nas wypełniają mieszały się, ale działo się to tylko w dłoniach obu rąk. Przyjęliśmy pozę, teraz musieliśmy być bardzo zgrani. Musieliśmy myśleć w tym samym momencie o tym samym ataku. Ciągle ze sobą rozmawialiśmy aby wiedzieć kiedy co robić, ruchy musiały być idealnie zsynchronizowane. Treningi trwały do końca marca, wtedy to udało się nam wszystkim połączyć nasze żywioły i znów powiększyliśmy swe możliwości. Zdobyliśmy żywioły takie jak: lód, magma, para i roślinność oraz wzmocnienia dwóch żywiołów. Mojej wody połączonej z elektrycznością („Elektryczna Woda”), oraz ognia wzmocnionego wiatrem („Ognisty Podmuch”). Wreszcie byliśmy silniejsi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz