Strony

poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 1: Początek - część 2



I nadszedł czternasty stycznia, poniedziałkowy powrót do szkoły, jak zawsze wstałem wykonałem poranne czynności, następnie spakowałem się do szkoły, poczekałem na brata i razem wyszliśmy jakieś 10 minut przed dzwonkiem. Jak zawsze zaszliśmy także po Dawida a potem po Malwinę. W szkole byliśmy jakieś 5 minut przed dzwonkiem, pozostała dwójka też tam była. System szkolnictwa w naszym państwie był bardzo rygorystyczny i wszystkie szkoły musiały się go trzymać. Lekcje musiały zaczynać się o 8:30 i trwać najkrócej do 13:20 a najdłużej do 15:20. Lekcje trwały po pięćdziesiąt minut, a od 11:20 do 12:30 była długa przerwa podczas której uczniowie nie musieli siedzieć w szkole, wszystkie inne przerwy musiały być spędzone na jej terenie. Taki system obowiązuje w całym państwie, dzięki czemu nikt nie czuje się poszkodowany, że w jego szkole są inne zasady. Jako, że naszym największym partnerem technologiczno-handlowym jest Japonia uczymy się w szkołach tego języka, a urzędowym językiem jest Angielski, nasz plan zajęć na ten rok wyglądał tak:
1 GIMNAZJUM
Godziny
Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
8:30-9:20
Japoński
Angielski
Historia
Matematyka
Informatyka
9:30-10:20
Japoński
Biologia
Japoński
Geografia
Angielski
10:30-11:20
Matematyka
Muzyka
Fizyka
Plastyka
Angielski
11:20-12:30
DŁUGA PRZERWA
12:30-13:20
Angielski
Matematyka
Angielski
Historia
Japoński
13:30-14:20

Matematyka
Angielski

WF
14:30-15:20


Technika

WF
                Udaliśmy się na drugie piętro do Sali od japońskiego, bo tam zaczynaliśmy tego dnia lekcje. Gdy znaleźliśmy się pod klasą wszyscy nas przywitali i nikt nie dziwił się, że cała nasza piątka była jednocześnie chora. Nie zdarzyło się to pierwszy raz, jako że spędzaliśmy ze sobą tyle czasu to nie raz zarażaliśmy siebie nawzajem i razem byliśmy chorzy. W końcu rozbrzmiał dzwonek sygnalizujący rozpoczęcie lekcji tego dnia. Nasz nauczyciel japońskiego jak zwykle się spóźniał, by po 15 minutach od dzwonka się zjawić. Był to najfajniejszy z nauczycieli w naszej szkole - siwy trzydziestopięciolatek, wiecznie żartujący i wyluzowany i do tego spóźnialski. W szkole było jak to w szkole, nudno.
                Przez dwa pierwsze tygodnie chodzenia do szkoły było spokojnie, ale już w poniedziałek trzeciego tygodnia podczas długiej przerwy, podczas której zazwyczaj zbieraliśmy się pod szkołą a potem szliśmy do najbliższego centrum handlowego coś zjeść i pogadać, staliśmy dobre dziesięć minut i wciąż brakowało jednej osoby z naszej szóstki. Tego który na dobre już zaaklimatyzował się w naszym towarzystwie – mojego brata. Poczekaliśmy kolejne pięć minut i następne. Potem usłyszeliśmy tylko krzyk, wybijającą się szybę i wypadającego przez nią człowieka, który tuż przed zderzeniem z ziemią zamortyzował upadek… DYMEM?? No, przynajmniej tak to wyglądało. Następnie z okna wyskoczył mój brat, który z kolei zamortyzował swój upadek wodą. W następnej chwili „dymny chłopak” wyciągnął z ręki jakiś czarny pręt i próbował wręcz zaatakować mojego brata tym dziwnym prętem, jednak on natychmiast odskoczył w bok i wystrzelił z ręki wodny pocisk w stronę oponenta, tan natomiast zablokował to czymś w rodzaju czarnej średniowiecznej tarczy trzymanej w lewej ręce, która zaraz po tym zniknęła by chwilę po tym w tej samej ręce został stworzony kolejny dziwny pręt. Wtedy pierwszy moment szoku minął i ruszyliśmy na ratunek. Gdy już miałem zaatakować dziwnego chłopaka, ten dotknął ręką ziemi a między naszą piątką a tamtą dwójką wyrósł czarny mur. Nie poddaliśmy się, Kasia utworzyła schody z ziemi tak, że wspięliśmy się na ten 3 trzymetrowy mur. To co ujrzeliśmy w dole przeraziło mnie. Chłopaka od prętów już nie było, za to jeden z tychże prętów był wbity w bark mojego leżącego na placu szkolnym brata. Zeszliśmy w dół po kolejnych ziemnych schodach. Jak się okazało mój brat żył ale był ciężko ranny. Zadzwoniliśmy po rodziców, bo jak szpitalowi wyjaśnić ten pręt. Moi dziadkowie przybyli po 2 minutach, a w sumie przylecieli. Też bym się tego chętnie nauczył. Dziadek wziął mojego brata na ręce i odleciał wraz z babcią zostawiając naszą piątkę.  Przez całe to wydarzenie zostało nam dziesięć minut przerwy, więc wszyscy uczniowie zaczęli do niej wracać. Byłem ciekawy czy ktoś widział to zdarzenie i co jeśli tak. Jednak dłużej nie zaprzątając sobie tym głowy ruszyłem na ostatnią dziś lekcje angielskiego.
                W niedziele brat wrócił do domu, oczywiście w międzyczasie powiedziano nam kto go zaatakował, a był to członek rodziny „Dymiącego Węgla” naszych głównych przeciwników. Mieli oni właśnie moce węgla jak i dymu, tak więc pręty jak i mur były zrobione z węgla a dokładnie z nanorurek[1]. Chłopak który zaatakował mojego brata był w naszym wieku i chodził z nim do klasy, a nawet był jego dobrym kolegą. Widać albo udawał, albo po otrzymaniu mocy coś się z nim stało. Tak czy inaczej, poznaliśmy pierwszych naszych wrogów.
                Minęły kolejne nudne dwa tygodnie szkoły, podczas których tak naprawdę nic się nie działo. W tym czasie moi dziadkowie często bywali poza domem, co nie działo się z rodzicami pozostałych. Jednak tego poniedziałkowego popołudnia gdy wróciliśmy ze szkoły moi dziadkowie o dziwo byli w domu, a do tego wzięli do dużego pokoju mojego brata a mi kazali nie wchodzić. Tego dnia zmieniono mojemu bratu moce. Z tego co się od niego dowiedziałem, to dziadkowie dali mu jakąś dziwną błyszczącą kule, samemu trzymając ją przez materiał. Gdy mój brat jej dotknął zaczęła świecić jasnym blaskiem. On sam nic nie poczuł, ale jego moce się zmieniły. Teraz nie miał tych samych co ja. Jego moc można by określić jako przeciwieństwo mocy naszego wroga, bo jest to moc światła. Jednak nadal nie wiedziałem jak ta moc działa, tak naprawdę niewiele wiedziałem o własnej mocy. Późnym wieczorem poszedłem porozmawiać z dziadkami o mocach.
- No dobra – zacząłem – już ponad miesiąc wiemy o naszych mocach i o tym, że mamy bronić Europy i świata i tak dalej… ale jakoś nie wiemy jak. Nauczycie nas czegoś w reszcie??
- Pewnie, że tak. W kwietniu, jak wasze ciała się do mocy przyzwyczają, wtedy będzie trening. – odpowiedział mi dziadek.
- W kwietniu? A do tego czasu co, mam być bezbronny?
- Z tego co wiemy Kaśka jakoś sobie radzi, a rodzice jej nie pomagają. Może też pokombinuj coś sam? – odpowiedział mi babciny głos.
- Dobra jak chcecie…
W ten sposób postanowiłem, że w najbliższy weekend zbiorę wszystkich razem na polanie i tam potrenujemy.
                I tak minął mi cały tydzień szkoły i nadeszła upragniona sobota, w którą byliśmy umówieni na trening na polanie, która znajdowała się trzy ulice za blokiem Malwiny.  Jak zwykle po porannej łazience udałem się na śniadanie, potem znów do łazienki umyć zęby, gdybym zrobił to wcześniej smak pasty zniszczyłaby mi śniadanie. Po tym poranku gdy zbliżała się godzina dziesiąta zacząłem powoli zbierać się do wyjścia.
Droga nie była długa czy kręta. Po wyjściu z klatki skręciłem w lewo, potem jeszcze przed ulicą w prawo i tak szedłem cały czas prosto, po drodze mijając blok Malwiny z prawej strony i kawałek dalej przedszkole za którym znajdowało się nasze gimnazjum. Zaraz potem po lewej stronie znajdowało się odkryte lodowisko czynne tylko zimą a po prawej wybieg dla psów. Po przekroczeniu piątych z kolei pasów i minięciu ulicy domków jednorodzinnych znalazłem się na polanie. Po lewej stronie znajdował się jej malutki fragment, zwłaszcza że ulica zaraz skręcała w lewo. Po prawej natomiast znajdowało się ogromne trawiaste pole na którym rosły dzikie drzewka i krzaki. Gdyby pójść dalej drogą po paru metrach trafiło by się na brzeg małego parku, a jeśliby tuż przed nim skręcić dodatkowo w lewo doszłoby się w końcu nad małe jeziorko.
Będąc już na miejscu zauważyłem czekającą Malwinę, przywitaliśmy się i czekaliśmy na resztę. Parę minut po umówionej godzinie wszyscy się już zjawili, a jako ostatni przyszedł mój brat który wyszedł z domu wcześnie rano. W końcu powiedziałem wszystkim czemu chciałem się spotkać, wszyscy podeszli do tego entuzjastycznie poza „rannym ptaszkiem”. Nie przejąłem się tym, w sumie od kiedy zmieniono mu moc był bardziej ponury. Tak naprawdę nie wiedziałem jak zacząć trening, więc zagadałem do reszty czy ktoś cokolwiek potrafi. Jak się okazało tylko Malwina cokolwiek trenowała. Powiedziała, że potrafi kontrolować elektryczność która jest koło niej i umie wytworzyć iskry elektryczne. O kontrolowaniu miałem małe pojęcie, gdyż czasem w łazience bawiłem się w kontrolowanie wody. Nie było to trudne, wystarczyło pomyśleć, że chce się ją kontrolować jednocześnie wskazując ją ręką, potem woda za tą ręką podążała a myślami dawało się nadać jej kształt. Oczywiście można było kierować obiema rękami osobno i woda obu rąk mogła przybrać jednocześnie różne kształty, wystarczyło pomyśleć która ma jak wyglądać. Tak samo wyglądała sprawa u innych, tyle że kontrolowali co innego. Każdy trochę popróbował, prócz mojego brata, w sumie był pochmurny dzień może brakowało mu światła. Postanowiłem przerwać swój trening i trochę z nim pogadać.
- Co tak stoisz, parę chmurek ci przeszkadza? – spytałem.
- Nie, po prostu nie potrafię korzystać z tych mocy.
- My też przecież nie potrafiliśmy od razu.
- Ale jak miałem jeszcze wodę to jakoś mi to szło, a teraz nie potrafię kontrolować światła, w ogóle jak niby miało by to działać. – wyznał już lekko zirytowany
- No tak, w sumie światło to dziwna moc do walki.
- No właśnie… może ona nie służy do walki.
- To niby po co ci ją dali.
- Zobaczysz, tylko dajcie mi pół godziny. – odpowiedział, po czym pobiegł w stronę naszego osiedla.
Nie zostało mi nic innego jak poczekać te pół godziny trenując. W rezultacie minęła ponad godzina, po której wszystkie trzy dziewczyny się zmyły tłumacząc się wypadem na zakupy, a ja wraz z Dawidem czekałem na brata. Powoli zaczynałem się o niego martwić, w końcu już raz wylądował w szpitalu. Po kolejnych dwudziestu minutach byłem już porządnie zdenerwowany i w sumie szedłem już powoli w stronę domu, ze mną oczywiście szedł Dawid. Po chwili Dawid szturchnął mnie w ramie a ja zauważyłem wtedy biegnącego w naszą stronę Kamila.
- Gdzieś ty był, dziewczyny już dawno się zmyły – spytałem
- To długa historia, ale pogadamy w domu
- Dobra, a przynajmniej ogarnąłeś już coś z tymi mocami? – dodałem zrezygnowany
- A jak myślisz, czemu mi się tak paszcza cieszy, pewnie że tak.
- A więc? – dociekł Dawid
- A więc, aktualnie nie nadaje się do bezpośredniej walki.
- Aha… - odpowiedziałem iście inteligentnie
- Ale moje moce są wspomagaczami, mogę zwiększyć waszą moc.
- Wow, jak ? – po raz kolejny zareagował Dawid
- Aktualnie słabo, ale z czasem będę mega pomocą. Zobaczycie! – zapewnił
- A co teraz umiesz? – w końcu zapytałem o to co mnie najbardziej ciekawiło.
- W sumie trzy rzeczy. Umiem się poruszać prawie z prędkością światła. Umiem przenieść trochę swojej energii do kogoś innego i odwrotnie. A także z całkiem innej osoby przenieść energię do drugiej. – wyjaśnił
                Po tym od razu wróciliśmy do domu, darowaliśmy sobie pokaz mocy mojego brata, no bo cóż widowiska to nie robiło. Jego moce wymagały dotykania osoby z której lub do której transferował energię. Tak samo było jeśli przesyła do siebie lub od siebie energię. A jego szybkości, no nie dało się zobaczyć ludzkim okiem. Ważniejszy był powrót do domu, bo tam miałem dowiedzieć się co robił gdy zniknął na ponad półtorej godziny.


[1] Nanorurki – struktury, mające postać pustych w środku walców. Nanorurki węglowe, zbudowane są ze zwiniętego jednowarstwowego grafitu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy